O mnie

Aby zrozumieć, trzeba poznać.

Opowiem więc to, co do tej pory było zakryte. Stworzone z mojej pasji, miłości i chęci ubrania… siebie. Cała historia to dwa, może trzy zdania, które wypowiedziałam i stały się życiem 😊

Jak to się zaczęło? Opowiem historię o miłości. Miłości kobiety do mężczyzny. I nieistotny jest jej przebieg, a jedynie to, co stworzyła.

Pokochałam. Jego. On ­– niewymarzony, nieidealny, a jednak serce powiedziało: „kochaj”. Jak powiedziało, tak zrobiło. Miłość, niezależnie od jej przebiegu czy też dalszych losów, jeśli jest, pozostaje w nas na zawsze.

We mnie pozostała – okraszona bólem, łzami, ale i miłością do siebie samej. Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie jest niepotrzebne czy przypadkowe, wszystko zaś jest po to, by tworzyć nas samych. I stworzyło Lenę. W ciągu kilku lat miłość mocno we mnie rozkwitała, zrozumiałam kobietę, którą jestem. Cóż z tego, że On powędrował w świat? Tak miało widać być, a ja zaczęłam tworzyć cuda 😊

Kiedy byłam gotowa, by żyć, zaczęłam malować obrazy. Dedykowane, malowane dłońmi, którymi wspomagam uzdrawianie organizmu. Obraz płynie do odbiorcy niczym ja sama. Któregoś ranka poczułam, jak bardzo pragnę przelać tę moją miłość, wielką, niespełnioną, zamkniętą wewnątrz mnie miłość.

Oj zadziało się, zadziało!

Zajechałam wraz z potrzebą serca do mojej przyjaciółki malarki, do Grójca. Obraz, który miał powstać, był ogromny. Płótno na tyle duże, bym mogła malować całą sobą, czyli ciałem.

Tak, ciałem. Tak bardzo chciałam odbić nas całych – siebie i jego – kolorami życia. Stworzyć pełną gamę emocji, jakie mi towarzyszyły.

Bezpieczne miejsce do tego celu znalazłam właśnie u Darii – otoczona jej troską, uwagą, pomocą. Wydarzenie to było ogromne. Dało nam obu wiele radości w otoczce mistycyzmu. Coś szalonego, zupełnie nowego, kolorowego i zachlapanego. W procesie tworzenia ciałem, w mojej nagości i zapamiętaniu, wszystko wokół mnie przestało istnieć.

Tylko ja i On.

Kolory, po które sięgnęłam, nie były tym razem przypadkowe, jak to się dzieje, kiedy maluję intencyjnie. Były przemyślane i zgodne z kolorami naszych dusz. Weszłam w ten swój taniec płynnie, z radością, w transie twórczym. Daria z zapałem współtworzyła, milczała i obserwała. Nanosiła farbę na moje ciało, a ja odbijałam na płótnie to, co czułam w sercu.

Obraz powstał. Bardzo umazana i bardzo szczęśliwa przyglądałam się dziełu.

Powstało.

Gdzieś w rogu pusta plama. Jak niedopowiedzenie, brak zakończenia. Zostawiłam. Niech będzie i tak. Zostawiłam i… zapomniałam o nim.

Długo stał odwrócony tyłem u Darii w atelier. Wchodziłam do tego pomieszczenia i wychodziłam z niego, w ogóle nie zauważając tak dużego płótna. Dlaczego? Nie był to jeszcze czas, aby je zobaczyć 😊

Któregoś wiosennego dnia odwiedziła nas koleżanka. Daria pokazywała jej moje obrazy i przypomniała sobie o największym płótnie, zapomnianym na kilka miesięcy. Poszłyśmy na górę, obraz został wyjęty, odwrócony. Och! Nagle zobaczyłam całą siebie w innym czasie i innej przestrzeni.

Nina odjechała, a ja patrzyłam w ciszy i czułam. Wszystko. Zobaczyłam tę pustą przestrzeń i usłyszałam: „Czas to zakończyć”.

Kiedy Daria poszła do swoich zajęć, wzięłam tubkę fioletowej farby i zamazałam pozostałą lukę. Wszystko jedno jak. Byle jak, mogę powiedzieć. Siedząc z brudnymi rękami, poczułam obecność.

Większość z Was wie, kim jestem. Uzdrowicielem, ezoterykiem, jasnowidzem. Nie zdziwi więc nikogo to, co powiem. Wszedł Archanioł Gabriel i usiadł naprzeciwko mnie. Popatrzył na moją wyrażoną miłość i rzekł: „A teraz to dzieło zniszcz”.

Jak rzekł, tak zrobiłam. Zawsze robię to, co mówią. Od dziecka wiem, że wiedzą, co jest dobre. Poszłam do kuchni po nóż. Pamiętajcie, że płótno było większe ode mnie, a ja mam 163 cm wzrostu, więc naprawdę było pokaźnego rozmiaru.

Wybrałam największy nóż z szuflady, wróciłam na górę i zaczęłam z miłością, czułością, bez szarpania, wycinać płótno z ramy. Bez złości, z szacunkiem do siebie. Każdą płachtę kładłam na podłodze. Kiedy wycięłam wszystko, a Gabriel nadal patrzył w milczeniu, uznałam, że te płachty nie zmieszczą się do kosza na śmieci. Sięgnęłam wiec po nożyczki. Spokojnie i starannie, siedząc na krześle, zaczęłam ciąć materiał na mniejsze kawałki, które spadały na podłogę u moich stóp. Co ciekawe, zawsze kolorem do góry. W pewnej chwili oniemiałam!

Pocięte płótno u moich stop stworzyło przepiękną mozaikę! Z okrzykiem zachwytu zerwałam się z krzesła, mówiąc głośno: „To jest przepiękne! Nie mogę tego wyrzucić!”.

Na ustach Gabriela zakwitł najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam. Po czym jego postać zniknęła, jakby nigdy go nie było.

Zostawiłam to dzieło tak, jak samo się ułożyło, zamknęłam drzwi i poczekałam na powrót mojej malarki.

Wróciła. Wzięłam ją za rękę, mówiąc: „Chodź, coś ci pokażę” i zaprowadziłam na górę do pokoju malarskiego. Kiedy otworzyłam drzwi, Daria zobaczyła mozaikę i zawołała: „Coś ty zrobiła?”.

Opowiedziałam jej, co się wydarzyło. Wiedziałyśmy już obie, że przetrwa coś wyjątkowego i bezcennego. Zakupiłam następne płótno, mniejsze od poprzedniego i kawałek po kawałku nanosiłam na nie moją miłość.

Cierpliwie, bo praca ta jest żmudna i wymagająca. Powstały luki i braki, takie niedokończone, pełne ciszy. Wiedziałam jednak, że dobrą ciszę trzeba stworzyć, że dobre luki można zapełnić. To właśnie uczyniłam, zapełniłam je złotem i bursztynem. Szlachetnie i pięknie.

Powstała nowa odsłona mojej miłości.

Zjawiskowa.

Kiedy oglądałyśmy gotowe już cudo u Darii, świeciło słońce i odbijało się w nim. Na tę scenę weszła mama Darii, Krysia, i w swoim zachwycie stwierdziła: „Boże, piękne! Jakie śliczne byłyby z tego zasłonki do kuchni”.

Na co ja odpowiedziałam: „No masz. To moja miłość największa, a Ty chcesz z niej zasłonki zrobić. Co innego sukieneczka dla mnie”.

Miłosna mozaika

Tak bardzo chciałam sama siebie ubrać w miłość. Swoją miłość wielką i piękną.

I ubrałam!

Zaraz potem inne kobiety chciały być ubrane we mnie. Dziś powiem, że radość, jaką czuję, kiedy sama ubieram się w czułość, tęsknotę, jest nie do opisania. A jeszcze większą, gdy widzę, jak kobieta odczuwa siebie, zakładając moje dzieła.

Opowieść o miłości do mężczyzny przetrwała i dała nowy początek pasji. Zbyt dużej, jak widać, by pozwoliła się pociąć i wyrzucić. Dziś wiem, że namalowana, pocięta i poukładana mozaika żyje w zupełnie innym brzmieniu niż wcześniej.

Oto cała historia.

Każda rzecz, którą tworzę, ma swoją własną historię. Każda jest w mojej prywatnej kolekcji i jest ze mną związana.

Każdy obraz, jaki oddaję w ręce człowieka, zawiera ogrom uczuć, serca, dobra i błogosławieństwa.

A te, które idą do Was w formie spódnic, sukienek czy innych rzeczy, są moją osobistą ścieżką do Was.

Moje motto brzmi:

Ubrana w Miłość

Każda z Was ubrana w miłość.

Każda inna, a miłość taka sama.

Lena Dapczyńska

ul. Wojska Polskiego 219 A
41-208 Sosnowiec

+48 508 294 677

ubranawmilosc@gmail.com